Korepetytor twoim przyjacielem?
Lekcje indywidualne są coraz częściej wybierają metodą nauki. Bywają ulubionym sposobem zarówno uczniów na wszelkich poziomach nauczania, jak i samych nauczycieli/korepetytorów/lektorów/trenerów zdolności językowych – niezależnie od tego, jak chcemy ich nazywać lub jak sami się nazywają, w większości zgodnie twierdzą, że spotkania 1:1 mają bardzo dużo zalet.
Do oczywistych należą oczywiście analiza potrzeb i spersonalizowany plan nauczania, możliwość swobodnej wymiany metod, technik czy narzędzi, a także – rzecz jasna – pełna uwaga. Uczącego na kursancie, kursanta na uczącym.
Często mówi się też o tym, że podczas zajęć indywidualnych atmosfera jest nieco inna. Można trafić na kogoś „ostrego”, co sprawdza się świetnie przy osobach wymagających swojego rodzaju „bata” nad głową. Jednocześnie nie narażamy się na presje grupy, poczucie upokorzenia, nieśmiałości itd. Z drugiej strony, wiele osób poszukuje raczej spokojnej, przyjacielskiej atmosfery, która pomoże zapomnieć o fakcie, że to lekcja, a lekcje – prawie dla każdego – to przecież coś nieprzyjemnego.
Korepetytor twoim przyjacielem? Od razu lepiej, bo przychodzisz na miłą pogawędkę, spędzacie razem czas, śmiejecie się, dzielicie swoimi historiami, czasem „obgadujecie” wspólnych znajomych… I to jest bardzo efektywne, wszak robicie to w języku, którego się uczysz, więc twój mózg łączy z nim emocjonalne, pozytywne sytuacje. Nie ma nic lepszego dla twojego rozwoju niż to, że twój mózg uzna obcy język za narzędzie do wyrażania czegoś tak organicznego jak emocje. W ten sposób zostajesz prawdziwym użytkownikiem języka [o przejściu z poziomu Uczeń na Użytkownik więcej TUTAJ].
No, może nie tak od razu z tym obgadywaniem czy opowiadaniem historii swojego życia. Hold your horses, jak mówią Brytole, ale głęboko wierzę, że nauczanie kogoś (lub uczenie się u kogoś), kogo nie lubisz jako osoby nie ma sensu. Zadziała przecież analogiczny mechanizm: Twój mózg połączy te lekcje z czymś negatywnym i na zasadzie odruchu warunkowego będzie się wzbraniał.
Zaufanie to podstawa
Kontakty z ludźmi polegają na relacjach. Bliższych lub dalszych. Prywatnych lub służbowych, ale zawsze na relacjach. Relacje zaś nie pojawiają się znikąd. Trzeba je – jak wszystkie wartościowe rzeczy w życiu – zbudować. To też żadne odkrycie, że jednym z najbardziej i najstabilniej budujących czynników w życiu ludzi jest zaufanie. Indywidualne podejście i skrócenie dystansu kursant-nauczyciel pomaga to zaufanie zdobyć i podtrzymać. Przecież i sytuacjach poza nauczaniem obdarowujemy kredytem zaufania osoby otwarte i naturalne, a nie takie, które projektują siebie i próbują nam „sprzedać” jakiś obraz zimnego profesjonalisty. Ideały przecież są tak bardzo nierealne, zimne i… podejrzane (trust me, i’m a perfectionist!).
Nie znaczy to wszystko oczywiście, że nauczyciel nie powinien być ekspertem w swojej dziedzinie i że powinniśmy ufać jego wiedzy tylko dlatego, że polegamy na nim jako na osobie. Eksperckość to sprawa niezwykle ważna (reklamy pasty wciąż opierają się przecież na kitlach!), ale ludzka natura zawsze wybierze wyższość postawy człowiek-człowiek nad opcją autorytet-adept.
Dodatkowo: jeśli nie autorytety, to co przekonuje ludzi do pewnych zachowań czy nawyków? Tak, tak. Zasada „social proof”, czyli tego, że ludzie wokół nas coś robią. Poza wszystkim, zawsze miło jest znaleźć kogoś, kto pasuje nam temperamentem i poczuciem humoru.
Mówi się, że jesteśmy wypadkową pięciu ludzi z najbliższego otoczenia. Jeżeli zaliczmy naszą nauczycielkę do grona bliskich znajomych, automatycznie nasz mózg połączy ją sobie z gronem „wartościowych”, a co za tym idzie, łatwiej przyjdzie kopiować jej (oby tylko dobre!) nawyki językowe, a przecież o to też chodzi podczas zajęć konwersacyjnych (opcji najpopularniejszej i najbardziej efektywnej dla lekcji 1:1).
No, to co z tym autorytetem?
Przyjacielskie relacje podczas zajęć mogą narobić jednak trochę zamieszania. Kiedy traktujecie się jak koledzy, autorytet może zostać nadszarpnięty. To działa w ten sposób w każdej dziedzinie. Jeśli twoja żona jest profesorem, to dla ciebie i tak głównie jest żoną w kapciach, a nie autorem bardzo skomplikowanych prac naukowych, wynalazcą czy wykładowcą.
Podczas lekcji możesz np. patrzeć na zasady/przykłady proponowane przez nauczyciela przez pryzmat informacji dotyczących jego prywatnego życia. Np.: jest roztrzepany, więc pewnie i materiały są niedokładne, jest gadułą, więc pewnie i materiały są nudne, ma konkretne przekonania, więc pewnie i jego filmiki je popierają.
Przykład? Moją ulubioną techniką dyskusji z uczniami jest bycie zawsze przeciwko. Cokolwiek opowiadają, staram się zawsze wyrażać przeciwstawny biegun, kontrargumentując każdy ich wywód i przykład. Zdarza się później, że słyszę, iż mam takie dziwne poglądy ponieważ mieszkałam za granicą i nie pracuję w korporacji/ „nie znam życia”. Trochę mnie to bawi, ale jednak bardziej smuci. Tak oto wpadamy w pułapkę świadomości faktów z mojego życia i ich mylnej interpretacji.
Oczywiście prawdziwa relacja nie jest nigdy jednostronna, a więc i ryzyko bywa nie tylko obustronne, ale wręcz obosieczne. Niekiedy to nauczyciel w jakiś sensie przechodzi na sposób prowadzenia zajęć, który sprawia obu stronom najwięcej frajdy, zapominając nijako o tym, że przecież nie zawsze najbardziej efektywne jest to, co zabawne i kolorowe.
Czy nauczyciel wspinając się na kolejne poziomy znajomości z uczniem, jest w stanie to oddzielić bez straty ani dla siebie, ani dla, bądź co bądź, kursanta?
To już kwestia indywidualna i nie da się tego określić jednoznacznie. Z całą pewnością powinien się jednak starać, bo tak jak nie jest niemożliwe, żeby pracować na równym szczeblu z przyjaciółmi, czy nawet nimi zarządzać w dużej korporacji, tak samo wykonalne, choć trudne, jest przekazywanie przyjaciołom rzetelnej wiedzy. „Zagrożenie” czyha zatem z obu stron. Potraktujmy to jako wyzwanie! Nie starajmy się oddzielać prywatnych sympatii. Skoro nie ma sensu ukrywać antypatii i lepiej zakończyć niemiłą współpracę możliwie szybko, to dlaczego mielibyśmy kończyć z powodu sympatii? Wykorzystajmy wszystko, co daje dobrego, a potencjalne trudności weźmy na barki.
I trochę z życia…
Gdzie jest granica? Czy jakaś powinna być? W 2016 media żyły śmiercią lektorki języka włoskiego z Warszawy, która została zamordowana przez swojego ucznia. Zaufanie zawiodło do stopnia wręcz ostatecznego.
Na szczęście statystyki nie rejestrują wielu takich przypadków. Moi koledzy po filologii często mówią o spędzaniu czasu z (dorosłymi!) uczniami poza lekcjami. Ćwiczą razem na siłowni, wspierają się w innych pasjach lub wykorzystują wzajemnie swoje zawodowe kompetencje poza kategorią języków.
Sama zaprzyjaźniłam się z kilkoma osobami, które kiedyś uczyłam. Z ponad połową aktualnych kursantów zdarza mi się rozmawiać również na tematy niezwiązane z nauką języków.
Znam też przypadki szczęśliwych par, których znajomość rozpoczęła się podczas prywatnych lekcji. Byłam nawet niedawno na weselu mojej byłem uczennicy i kolegi-anglisty, któremu tę uczennicę przekazałam, nie mogąc już dłużej pomóc ze względu na różnice w grafikach. Ola i Maciej dobrali się zatem nie tylko w sferze czasu na angielski. I bardzo dobrze!
Reasumując: korepetytor twoim przyjacielem? Popieram całą sobą, ale podkreślam, że nie jest to rozwiązane dobre dla każdego. I to też bardzo dobrze.