Czas na wyznanie…
Nie dotrzymałam słowa. W TYM wpisie miałam powiedzieć, czy posyłam swoje trzyletnie dziecko na naukę angielskiego i dlaczego. To dosyć skomplikowane… Odkąd mały Szymon zaczął uczyć się języka obcego? Odpowiedź nie jest jednoznaczna, gdyż jest on dzieckiem dwujęzycznym. Nie chcę i nie będę tutaj przytaczać definicji dwujęzyczności. Zwłaszcza że TUTAJ możecie znaleźć doskonałe źródło wiedzy i poczytać o tym wszystkich. Dwujęzyczność u trzylatka? Czy to możliwe? Czy było trudno? Jak to się zaczęło…
Metod i technik jest wiele. Kluczowe są jednak dwie kwestie. Jak zawsze: regularność i częstotliwość.
Kiedy mój synek miał zaledwie rok i nie umiał jeszcze za wiele mówić, wywoływał konkretne przedmioty i sytuacje gestami lub wskazując na nie palcem. Wtedy właśnie wymawiałam ich nazwy po angielsku. Śpiewałam też angielskie piosenki. Nie, niestety nie ograniczałam się do mowy Szekspira całkowicie. Było wiele sytuacji, kiedy przechodziłam wyłącznie na język polski, natomiast starałam się, żeby angielski był stałą i powtarzalną częścią naszego rytuału dobowego. W ten sposób słowo „milk” stało się szybko synonimem do „mleko” przypisanym ogólnie do białego płynu, nie zaś do osoby. I tak dalej…
Dwujęzyczność u trzylatka
Trochę później wkroczyły niestety bajki puszczane z laptopa. Oczywiście po angielsku. Niekoniecznie z powodu nachalnego wbijania dziecku do głowy zainteresowań mamusi. Po prostu Peppa czy Króliczek Bing miały większy zasób odcinków w języku angielskim. Dość dobrze rozwinięta dwujęzyczność u trzylatka oraz nieświadome łączenie słów w pary pozwalały mu oglądać wszystko bez większej różnicy.
Czy były jakieś śmiesznostki? Tak, na przykład słowo-mixy typu:
Czwartday,Piątday.
Czy synek chętnie korzysta z języka angielskiego i jak często to robi? Jeśli ktoś zacznie rozmowę po polsku, raczej trzyma się jednej formy, polski jest też zdecydowanie dominujący, ale korzystając z takiej metody nie spodziewałam się przecież cudów ani przerobienia angielskiego na pierwszy język. Zwłaszcza że niania, przedszkole i ojciec dziecka raczej zapewniają mu pełne zanurzenie w język polski. Po co zatem wprowadziłam i utrzymałam drugi język? Głównie dla różnorodności, rozwoju oraz… własnej rozrywki, urozmaicenia sobie czasu spędzanego z dzieckiem. Ile razy można przecież mówić: tak, to jest żółty klocuszek… – albo słuchać: „Patrol nasz, radę da…”, prawda? 🙂 Choćby z tego względu warto próbować. Odradzam jednak jakiekolwiek napięcie z tym związane. Nie stawiałam swojemu dziecku żadnych oczekiwań i to wszystko samo się tak pozytywnie rozwinęło. Oczywiście nie musiało. Mógł pojawić się bunt (u wielu dzieci się pojawia), mogło mi się znudzić… i to też nie byłoby niczym złym.