Lubi, nie lubi, ponarzekać można, czyli o tym, czemu ludzie mnie nie lubią i czego nie trawię

oliwka lubi synonimy do tired

Tym razem troszkę prywaty, ale będzie też kilka angielskich słówek. Początkowo chciałam zazytułować post „dlaczego nikt mnie nie lubi”. Ale może jednak nie będę aż tak rozemocjonowana…  😉

Jestem frikiem. I am a freak. Jestem językowym nerdem. I zdecydowanie nie jestem minimalistką. Ani w życiu, ani w relacjach, ani w pracy, ani w pasji.

Nie wystarczy mi nauka jednego języka. Za cen życiowy postawiłam sobie kiedyś, jeszcze jako dzieciak, dziesięć. Przynajmniej na poziomie komunikatywnym. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się to osiągnąć, ale próbuję. Moim głównym „konikiem” jednak jest i zawsze był język angielski. To on przeważa na facebooku. To w języku angielskim działa oprogramowanie mojego komputera, aparatu, telefonu… Języka angielskiego właśnie dotyczy ogromna większość stron, które polubiłam na Facebooku oraz grup, do których tam należę [mniej lub bardziej aktywnie].

W społeczności fanów języka – tak, jak i w  żadnej innej – nie jest idealnie. Wiele spraw mnie tam zwyczajnie razi. I wiele razy wdaję się w mniej lub bardziej potrzebne dyskusje. Namiętnie zarówno tworzę, jak i zbieram wszelkiej maści materiały dla kursantów, czasem też dla siebie. Po prostu dlatego, że lubię. Lubię niuanse, lubię smaczki. Lubię ciekawe filmiki, ładne obrazki… Niestety jestem dość wymagająca. Żeby nie powiedzieć: wybredna. Dawno już minęły czasy, kiedy zbierałam wszystko i wszędzie.

Ogryzek, zgryzek, kto cię lubi? Czyli co tu jest do nielubienia, hello?! 🙂

Mam też taką, dla niektórych nieznośną cechę, że potrafię się czepiać. Wiem, czego oczekuję i nie schodzę poniżej pewnego pułapu. Dotyczy to zarówno pracy z uczniami (ich wypowiedzi, aktywności, zaangażowania, sposobu podejścia do problemu czy nawyków językowych), jak i twórców materiałów. Kiedy widzę błąd, to zwracam na niego uwagę. Kiedy uważam, że materiał jest zrobiony źle, sugeruję poprawki. Nie lubię Kółek Wzajemnej Adoracji i nie biegnę owczym pędem za jakimś kursem/książką tylko dlatego, że pochwaliło kilka koleżanek… zdarzyło mi się wdać w pewną dyskusję, kiedy dwie koleżanki chwaliły produkt trzeciej, a ja uparcie twierdziłam, że jest zrobiony niedokładnie i nie spełnia swoich obietnic [złożonych przez autorkę], a wydane na niego pieniądze uważam za kompletnie zmarnowane… Był to przypadek, w którym jednak trzeba dostrzec kilka bardzo ważnych faktów.

  1. Autorka materiałów przyjęła krytykę i sama nie próbowała udowodnić swojej świętej racji.
  2. Nie zawierały one zasadniczych błędów, a jedynie były niedopracowane (można było z nich wycisnąć dużo więcej, gdyby zastosować pewne zmiany na etapie tworzenia i tzw. „obróbki”), a co za tym idzie, nie uczą źle, tylko uczą niewystarczająco – nie są gotowcami (jako które są sprzedawane). Całkiem nieźle się jednak sprawdzą jako materiał dodatkowy. Na pewno nie wyrabiają jednak złych nawyków. Więcej materiałów od tej autorki nie kupię, ale życzę jej wszystkiedo dobrego i wierzę, że się jeszcze rozwinie.

Cóż, wyszło na to, że jestem niezadowolona, oczekuję za dużo, ale nikogo nie obraziłam, ani nikt nie obraził mnie. Wszyscy w miarę zadowoleni, można powiedzieć.

Przyganiał kocioł…?

Nigdy też nie twierdziłam, że sama jestem idealna. Popełniam literówki, używam skrótów myślowych, miewam zaćmienie umysłu i jestem w pełni świadoma swojego przywiązania do pewnych rozwiązań i schematów. A przecież, jak mawiał klasyk, trudność w byciu kreatywnym nie polega głównie na wymyślaniu nowych idei, ale na zaprzestaniu trzymania się starych. Mało tego, wtopy zdarzają mi się nawet na lekcji. Uczeń mnie pyta, co znaczy jakieś dane słowo, a ja muszę przyznać, że nie wiem, bo potrafię wyjaśnić/zobrazować, ale przełożyć na polski tak dokładnie, to już niekoniecznie i że zaraz sprawdzę i powiem. Albo napiszę coś szybciej niż myślę i potem dostaję pytania, czy na pewno o mi chodziło w tym przykładzie… no, pewnie, że nie o to! Szybko poprawiam, ale nie udaję, że nie było tematu.

Nie jestem idealną nauczycielką i nigdy nie twierdziłam, że jestem, choć bardzo się staram. Nie jestem idealną osobą. Zrobiłam w życiu wiele głupot i wiele razy postąpiłam nieodpowiednio, nierozważnie. Ale wiesz, co mówię ZA KAŻDYM RAZEM, kiedy ktoś mi sugeruje, że go zawiodłam? Że siebie zawiodłam jeszcze bardziej. Sypię głowę popiołem i staram się zapamiętać błędy, nie powtarzać ich.

Jeśli w moich materiałach ktoś wytknął niezrozumiały skrót myślowy, nudę, błąd, czy niedokładność, zdejmuję go ze strony, poprawiam i przy tworzeniu kolejnych staram się przykładać do tego baczną uwagę. Uczę się na błędach.

Efekty?

Prowadzi to wszystko jednak nierzadko do pewnej polaryzacji. Bywam odbierana, choć przyznam, że głównie w internecie, albo za osobę kompletnie niepewną siebie, bez poczucia własnej wartości, albo za kogoś zbyt pewnego siebie, zbyt stanowczego i bezpośredniego. Czuję się z tym różnie. Sama widzę się gdzieś pośrodku, ale nie mnie oceniać samą siebie… przecież efekt Krugger Dunninga itd [nawet lekcję o tym zrobiłam, ha!]. W efekcie mam wrażenie, że patrząc z boku, ludzie mają wobec mnie pewne obawy – i albo kompletnie „kupują” moje podejście z całym inwentarzem, albo totalnie je negują. Taka zero-jedynkowa kalkulacja. No, cóż… nie każdy jest zupą pomidorową. Nie każdego trzeba lubić. Zdecydowanie nie każdego ja muszę lubić. Nie wszystkie materiały, których nie cenię, są totalnie nieprzydatne. Nie wszystkie moje materiały, metody i opinie, muszą zachwycać rzeszę ludzi. I zazwyczaj wszystko jest ok. Każdy wyrazi swoje zdanie, powie, że nie lubi/lubi i idzie dalej. Załatwione.

To, co zobaczyłam wczoraj i jaka imba – już inaczej tego nie nazwę – z tego wyszła, to naprawdę przechodzi wszelką granicę dobrego smaku i jest bardzo, bardzo daleko od profejsonalizmu. To są dni, w których naprawdę mam ochotę odciąć się od całej tej społeczności.

Zaczęło się tak:

Jest grupa miłośników języka angielskiego. Raz na jakiś czas ktoś pyta tam o polecenie nauczyciela/lekcji/metod, czasem chce podyskutować o materiałach, czasem o słowach… niekiedy użytkownicy podrzucają swoje teksty z prośbą o ocenę. Jak na większości grup tego typu, nauczyciele reklamują się w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Poprzez jawne ogłoszenia, promowanie swoich tworów, linkowanie do stron www i fanpejdży. Tak też zrobił jeden anglista. Z tym, że obrazek, który wrzucił, w ogóle nie wydaje mi się pomocny… co też, swoim zwyczajem, postanowiłam objawić światu.

Dla jasności: post był zatytułowany „jak inaczej powiedzieć >zmęczony<” i przedstrawiał listę słówek (po angielsku wraz z polskimi tłumaczeniami): żmudny, forsowny i wykończony.

Nie mogłam się powstrzymać i wyraziłam wątpliwość, od kiedy to „żmudny” znaczy zmęczony. I że owszem, okej, może „męczący”, ale w takim razie „wyczerpany” jest bez sensu, a całość i tak ma się nijak do tytułu obrazka. Nazwano mnie w nagrodę „tępą, czepialską dzidą” [mam zrzut ekranu, mogę pokazać zainteresowanym] oraz zarzucono, że nie rozumie skrótów myślowych.

Więc to ja nie rozumiem?

Owszem, doskonale rozumiem. Nie rozumiem natomiast, po co pisać „podam ci synonimy do słowa zmęczony”, aby za chwilę robić coś innego. W dobie cyfryzacji i działania „na już”, „na szybko”, uczniowie przeczytają tytuł i bezrefleksyjnie przyjmą słowa [tak samo bezrefleksyjnie wrzucone] jako zgodne z nim. Tak, wiem, oczywiście nie wszyscy. Wiem, ale jednak siedzę w nauczaniu za długo [och, znów ta pewność siebie!], żeby nie widzieć podobnych sytuacji wiele razy. Potem uczeń mówi, że nawakacyjnach to było nudne, a on jest bardzo fascynujący w historii starożytnej [zamiast „na wakacjach było nudno i on jest zafascynowany historią, oczywiście]. Nikt nie lubi wychodzić na głupka, więc może nie róbmy z uczniów głupków. To naprawdę wiele ułatwi. Każdemu.

Pod postem wsparło mnie kilka osób. Nikt nie bronił autora. Wszystkich zalewał jadem, podważając ich kompetencje i wybielając własne. No cóż powiedzieć…

Czy nauczyło mnie to, by się nie wychylać? Nie. Tym bardziej trzeba niestety wytykać takie błędy. Złe nawyki nie biorą się znikąd [wiem po sobie!], więc trzeba je tępić u źródła, bo potem może być bardzo trudno albo wręcz za późno…

A tak swoją drogą, przeciętny Anglik raczej nie powie, że jest  „tired after strenuous exercise”, jak sugeruje Pan Maciej – autor nieszczęsnej infografiki.

To jak w końcu powiedzieć „zmęczony” inaczej niż pospolite tired? W obrazku na górze posta, ale jeśli chcesz pobrać tę grafikę, tutaj będzie łatwiej, proszę:

oliwka lubi synonimy do tired

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *