poliglotka/poliglota

To już jest nie tylko moda, ale prawdziwy wysyp. Poliglotka/poliglota wyskakuje dosłownie z każdego zakątka. Tu jest pani, która włada kilkoma językami bez trudu i wydaje e-booki własnym sumptem, bo niby jest taka uczynna i postanowiła podzielić się z odbiorcami swoją cenną wiedzą. Tamten od ciekawostek na YouTube napisał książkę, jak to nauczył się szwedzkiego metodą „płodozmianu”. Itd., itd.

No, fajnie. Szkoda tylko, że mój dzisiejszy obrazek pod wpisem opisuje większość z takich osób doskonale. Nasz/a poliglotka/poliglota jest dosłownie… za dychę. To znaczy ni mniej ni więcej, jak to, że próbuje z twojego zainteresowania, czy nawet czasem zazdrości, zrobić sobie intratny biznes.

Tak, ja też kiedyś marzyłam o tym, by władać dziesięcioma językami przed trzydziestką. Ja też zapisałam się na kurs norweskiego, hiszpańskiego, kupiłam samouczki ukraińskiego. Jak to mówią nasi rosyjscy koledzy mijający polskich emigrantów na odprawach samolotowych: been there, done that. 

Nie biegnę jednak natychmiast z wywieszonym języrem, by bezkrytycznie spijać każde słowo z ich ust. Nawet wśród znajomych znajdę sporo osób, które może nie uznają instagramowej/ego poliglotki/poligloty za swoje guru, ale są temu bliscy. Również w trakcie zajęć językowych zdarzyło się rozmawiać o tym z kursantami. Właśnie dostali newsletter z historią o tym, że poliglotka/poliglota zdoła już władać kolejnym językiem i naprawdę wierzy w to, że i oni będą w stanie osiągnąć ten pułap. Oczywiście po subskrypcji kanału lub jeszcze zakupie książki z self-publishingu.

Poliglotka/poliglota jako produkt. 

Najbardziej zabawne są dla mnie wszelkie plannery i terminarze. Influencerzy wszelkiej maści próbują nam wmówić, że będziemy tak szybko i sprawnie władać nowym językiem tylko dlatego, że robimy notatki na karteczkach z ich nazwiskiem. Albo jeszcze lepiej. To znaczy: gorzej – pobraliśmy płatny plik (lub dostaliśmy jako super hiper prezent za dołączenie do bazy klientów). Musimy sobie jeszcze wydrukować, by stał się karteczką.

No, przykro mi. Ja tego nie kupuję.

 

Poliglotka – i co z tego? 

Tak, wielojęzyczność jest super. Ogarnianie kilku języków choćby w tzw. „miarę” jest super. Naprawdę. Nie neguję. To jest zawsze duże osiągnięcie. Każda kolejna zdolność, każdy przekroczony moment graniczny, kiedy czegoś nie umieliśmy – to jest super. To jest wyczyn. Powód do dumy.

Ale robienie z siebie i swojej nauki kogoś w stylu Alfa i Omega to jednak odrobinę za dużo. Wmawianie ludziom tekstów „ja nauczyłem się w trzy miesiace, podążaj za mną” to jest bzdura.

NIE DA SIĘ NAUCZYĆ DOBRZE JĘZYKA OBCEGO W TRZY MIESIĄCE. Nie da się nauczyć niczego bez wysiłku. Niczego. A każdy kto twierdzi inaczej jest szarlatanem i próbuje Cię oszukać. Niestety. Pora spojrzeć prawdzie w oczy.

Dodatkowo – znam (realnie i w sieci) co najmniej kilkanaście osób wielojęzycznych. Gros z nich nie robi z siebie gwiazdy i nie przechwala się znajomością czegokolwiek, a tym bardziej nie próbuje za każdym razem uparcie przypomnieć mi, jak i kiedy nauczyli się angielskiego, fińskiego i po co zapisali się na hiszpański. Te osoby po prostu robią swoje zamiast wciskać kitu i wyskakiwać z każdej lodówki. Wiedzą bowiem, że nauka zabrała im wiele lat i poświęcenia: energii, czasu…

Poza tym jest jeszcze kwestia weryfikowalności poziomu i osób, które kreują się na takie zdolne i ogarnięte. Zazwyczaj musimy wierzyć im na słowo lub możemy zobaczyć malutkie próbki, do których – znowu, błagam, nie oszukujmy się – mogli się przygotować. Mogli to wykuć na pamięć. Mogli użyć trików, które „tylko wizualnie” poprawiają poziom. Czyli takiego sposobu budowania wypowiedzi, by ogólny poziom znajomości wydawał się ogólnie wyższy od prawdziwego. Przecież to dość częsta praktyka podczas przygotowań na rozmowy kwalifikacyjne do pracy. Dlaczego miałaby nie pojawiać się w internecie – świecie filtrów i cięć? Było już naprawdę sporo artykułów mówiących o tym, jak to pozorny poliglota został zdemaskowany… Bądźmy czujni, bądźmy krytyczni.

Ostatecznie dosyć gęsto pojawiającą się frazą jest w temacie wielojęzyczności: „jeśli ja mogłem się nauczyć, to ty też możesz”. I tego się właśnie trzymajmy! Też możesz, nie jesteś gorszy, słabszy, mniej utalentowany. Ba! Żadne super-hiper-nowe metody nie istnieją i nikt, naprawdę nikt nie ma żadnych złotych rad, jak uczyć się języka ultraszybko i turboskutecznie. Tak naprawdę większość możliwych technik jest już znana od dawna: świeży umysł, systematyczność, praktyka, angażujący materiał, ewentualnie ktoś odpowiedni, kto przeprowadzi kurs – to wszystko! To jest naprawdę jedyna możliwość.

Najpewniej w ogóle nie potrzebujesz instagramowego poligloty do własnego rozwoju. Choć oczywiście, jeśli uważasz, że potrzebujesz, to nie ma w tym niczego złego. Zdrowa inspiracja to naprawdę świetna sprawa i warto z niej korzystać!

Wynoszenie lekcji z działań, a nie wynoszenie działaczy na ołtarze!

Podsumowując – z dużą dozą rezerwy podchodzę do wszelkich „instytucji” w typie „jestem poliglotą”, „zrobię z ciebie poliglotę”. Dostrzegam oczywiście wiele plusów, jakie ich obecność może przynieść. Chęć do walki o postępy, inspiracje (w tym np pomysły na naukę nowego języka), przyciągające oko materiały – to jest z pewnością cenne. Tak samo jak zdrowy rozsądek i ambicja, która jednak nie przekracza granicy choroby. Trzeba mierzyć wysoko, ale nie dać się zwieść własnym aspiracjom.

 

 

 

One thought on “Poliglotka/Poliglota

  1. Dzisiejszy youtube to wysyp pseudospecjalistów w praktycznie każdej dziedzinie, wiec co tu się dziwić 🙂 Najgorzej, że gros z nas wierzy w każde ich słowo i rozsiewa te wątpliwe informacje po świecie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *