O tłumaczeniu – dlaczego jest takie ważne i dlaczego musisz się go wystrzegać!

tłumaczeniu - dlaczego jest tak ważne

O tłumaczeniu – dlaczego jest tak ważne w życiu każdego ucznia języków obcych?

Wszyscy to znamy. Mówisz, mówisz i nagle… trach! Nie możesz znaleźć w głowie jednego słowa, dokładnie z środka zdania, przez co nie pójdziesz dalej i nie możesz dokończyć wypowiedzi. Stres narasta i w końcu nawet zapominasz, co mówiłeś na początku. Regularnie rozmawiam na zajęciach o tłumaczeniu – dlaczego jest tak ważne, by go nie nadużywać.

Uczniowie o tłumaczenia pytają mnie nierzadko.  Czasami się wręcz upierają.

„A jak będzie to…, a tamto…”?  Równie często pojawia się wyznanie: ale ja nawet po polsku nie wiem, jak to się nazywa.

To jest, mój Drogi Czytelniku, żaden argument. Nie musisz znać polskiej nazwy, żeby porozumiewać się w danym temacie w języku docelowym. Trzeba po angielsku myśleć! Wiem, że to trudne, ale uwierz mi – układanie zdania po polsku, żeby potem mozolnie, słowo po słowie, tłumaczyć je na angielski jest niepotrzebnym marnowaniem czasu, zaburza płynność i może prowadzić do wielu kłopotów. Co przecież w przypadku, gdy trafimy na tzw. FALSE FRIENDS albo zwyczajnie na idiom, czy zwrot, który po prostu nie występuje w języku docelowym? Ano, kłopot. Klops. Dokładnie ich sobie zostawmy porze obiadowej, nie zaś konwersacji.

Inna kwestia podnoszona, gdy rozmawiamy o tłumaczeniu – dlaczego jest tak ważne dla uczniów? Prawdopodobnie głównym powodem jest wygoda lub perfekcjonizm. Osoby, które posługują się językiem obcym (absolutnie nie jest to wyłącznie problem języka angielskiego) i próbują przenieść dokładnie ten sam schemat do opcji, którą chcą uzyskać. Niby słusznie, ale jednak niekoniecznie… taka mowa często brzmi nienaturalnie, w twardy, wręcz drewniany sposób.

W wielu przypadkach uczeń argumentuje swoją potrzebę tłumaczenia poprzez domniemany brak talentu językowego. TUTAJ już pisałam, dlaczego niestety nie wierzę w takie rzeczy. Oczywiście można mieć wrodzone predyspozycje, ale jednak to o niczym nie przesądza. Często też nie zdajemy sobie sprawy z naszych możliwości po prostu dlatego, że mieliśmy pecha i trafiliśmy na nieodpowiednich/nieodpowiednio przygotowanych nauczycieli, korepetytorów czy innych trenerów umiejętności językowych. Zresztą, nie tylko językowych, dokładnie ten sam problem zachodzi w kwestii matematyki, chemii, kreatywnego pisania czy też sportu.

Część kursantów twierdzi:

„ale ja muszę tłumaczyć, inaczej sobie nie poradzę z ułożeniem zdania”. O tego rodzaju rozterkach wspominałam już w TYM WPISIE. Dopowiem tylko, że większość problemów tego typu siedzi w głowie, czyli wynika często ze strachu, niepewności, złych nawyków czy niestematyczności. A jeśli już o niej wspominamy… co ze zbawienną mocą immersji językowej? Nie da się prawdziwie zanurzyć w języku, zmuszając swój mózg do nieustannej konwersji na mowę z domu rodzinnego. To jest po prostu niewykonalne.

Czy całkiem zrezygnować z tłumaczenia w trakcie nauki?

Oczywiście nie. Przekład jest niezmiernie istotnym elementem. Przydaje się przecież przy pracy nad obcojęzycznymi dokumentami, w zawodzie przewodnika (czy innych pokrewnych z zakresu turystyki), ale również możemy zapragnąć przetłumaczyć jakiś tekst kultury (piosenkę, książkę, wiersz czy dialogi do filmu) – zawodowo czy hobbistycznie. I dobrze. Słusznie. Nie zapominajmy jednak, że tłumaczenie jest tylko JEDNĄ, wcale niekoniecznie najważniejszą kompetencja językowa. Mamy ich pięć:

mówienie, słuchanie, czytanie, pisanie… i tłumaczenie.

Tak, pięć odrębnych rzeczy. Oczywiście korelują one ze sobą ( jaki sposób, wspominałam po krótce TUTAJ), ale przecież często bywa tak, że ktoś doskonale pisze albo czyta, ale mówienie idzie mu znacznie gorzej – lub odwrotnie. Największą bolączką, również wśród dość zaawansowanych uczniów, bywa słuchanie. Wniosek jest z tego prosty: nie wystarczy znać wielu słów i zwrotów, by dobrze zrozumieć serial. Analogicznie nie wystarczy zdać egzaminu na certyfikat językowy, by być dobrym tłumaczem. Co więcej, znam dwóch lub trzech, którzy mimo sukcesów na poletku przedkładu literackiego, unikają raczej „żywego kontaktu” z natywnymi użytkownikami ich języka docelowego, jak i również wszelkich prób nauczania czy wyjaśniania zasad i innej teorii. Zwyczajnie radzą sobie dość dobrze w praktycznym zastosowaniu i bezsprzecznie cieszą się wyobraźnią językową, jednak w zetknięciu z koniecznością zejścia na inne rejony czują się nieco zagubieni. To naprawdę nic złego!

Dobrze byłoby opanować wszystkie pięć zdolności w stopniu co najmniej zadowalającym, ale przecież nikt nie mówi, żeby dokonać tego natychmiast i za jednym zamachem! Różnice w zaawansowaniu poszczególnych kompetencji to sprawa zupełnie naturalna.

Jeśli interesuje cię, jak ćwiczyć warsztat tłumacza i chcesz, bym poświęciła temu osobny wpis – daj znać w komentarzu. Na pewno postaram się wyjść naprzeciw twoim potrzebom oraz ciekawości.

Co jednak z tym tłumaczeniem za zajęciach lub w trakcie indywidualnej pracy w domu?

Od zawsze powtarzam, że najważniejsze to być elastycznym, próbować wielu możliwości, a później wybrać tę najlepszą dla siebie. Dlatego nigdy nie powiem nikomu, że tłumaczenie z całą pewnością jest złe i powinniśmy sie go pozbyć całkowicie z naszego planu nauczania. Jeśli naprawdę jesteś przekonany, że ta technika sprawdza się u ciebie, bo np. pomaga zapamiętywać sekwencje słów lub konteksty wypowiedzi, to jak najbardziej możesz czerpać z niej wiele korzyści.

Są nawet książki w rodzaju „angielski w tłumaczeniu”. Niestety, według mojej wiedzy, dotyczą raczej niższych poziomów, ale zawsze można spróbować samemu wybrać lub ustalić materiał źródłowy. Zaczęłabym jednak nie od – jak to się popularyzuje – od piosenek. Znacznie lepsze, bo mniej narażone na idiomy czy skróty, są jakieś krótkie opowiadania czy artykuły.

 

Cokolwiek jednak zdecydujesz, mam nadzieję, że przyniesie ci to frajdę, poszerzy twoją wiedzę i przede wszystkim świadomość językową, na której zależy mi najbardziej.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *